W tym roku nie mam siły na podsumowanie serialowe, ale mam potrzebę napisać co nieco o aktorach i aktorkach. Można z uporem sobie powtarzać, że na film składa się wiele środków i funkcji, ale najbardziej zauważalni są aktorzy. To oni wypowiadają kwestie, odgrywają role i niosą na swoich barkach film. Reżyser, operator czy scenarzysta stoją po drugiej stronie kamery i trzymają pieczę nad wszystkim. Jeśli film osiągnie sukces to będzie powód do dumy. Jeśli okaże się klapą, to przeciętny widz będzie kojarzył z nim głównie aktorów. W roku 2011 nie obyło się bez garści odkryć, zachwytów i bólu oglądania złego aktorstwa. Tutaj dam upust moim doświadczeniom. Będę głównie chwaliła, no… może poza jednym wyjątkiem.
Może zacznę od odkryć aktorskich, którzy jedną rolą zadecydowali za mnie. Teraz staram się śledzić ich karierę i trzymać mocno kciuki:
Callan McAuliffe – Siedemnastolatek z Australii dokonał rzeczy niebywałej. Kiedy w „Jestem numerem cztery” za numer jeden robił Alex Pettyfer, wysoki i przystojny blondyn – jakoś większe wrażenie zrobił na mnie ten niepozorny brunet. To dla niego obejrzałam „Dziewczynę i chłopaka, czyli wszystko na opak” i przekonałam się, że warto na niego stawiać.
Dostał angaż do najnowszego filmu Baza Luhrmanna „The Great Gatsby”, gdzie zagra rolę młodego Jay’a Gatsby’ego. Znalazł się również w obsadzie „Raju utraconego” jako Uriel. Film jest jeszcze w fazie przedprodukcyjnej z powodu niezgodności na tle budżetowym.
Tom Hiddleston – nim zobaczyłam „Thora”, naczytałam się wielu pochlebstw pod adresem Lokiego. Jakież było moje zdumienie, stwierdzając, iż były one niewystarczające? To dla niego tak naprawdę było warto obejrzeć to średnio udane kino. Potem był cudownym F. Scottem Fitzgeraldem w „O północy w Paryżu”. Mam w planach nadrobienie jego filmografii i zacieram ręce na najnowsze projekty.
Czekam na „The Deep Blue Sea”, gdzie partneruje Rachel Weisz. Niedługo będzie polska premiera „Czasu wojny” Stevena Spielberga. Poza tym obowiązkowe „The Avengers”, gdzie znów przywdzieje kostium Lokiego, a na koniec telewizyjna adaptacja „Henryka IV” Szekspira. Jako książę Hal będzie partnerował Jeremy’emu Ironsowi.
Jessica Chastain – tylko jeden film, pełen kreacji aktorskich na wysokim poziomie, a wśród nich ona. Cała obsada „Służących” zasługuje na wyrazy uznania, ale to Jessica Chastain była dla mnie objawieniem. Rola Celii była łatwa do przerysowania, a ona wydobyła z niej to co najlepsze. Ba, uczyniła z niej prawdziwą perełkę. Jej filmografia jest tak bogata, a ja nawet nie wiem od czego zacząć.
Z pewnością do nadrobienia jest „Drzewo życia” Malicka, niedługo do amerykańskich kin wchodzi oznaczony kategorią R „Coriolanus”. I jeszcze kilka kolejnych tytułów… właściwie wszystkie.
Lesley Manville – Brytyjka, która w filmie Mike’a Leigha wprost błyszczała, irytowała, rozczulała i rozbawiała. Ujęła mnie rolą Mary, która za pomocą infantylnych środków ucieka przed starzeniem się i samotnością. Przeglądając jej filmografię, widzę przede wszystkim dobre nazwiska i ciekawe filmy. Żeby mi się tak udało zobaczyć „Sammy i Rosie puszczają się” – gdyż gra tam Shashi Kapoor. Wcale nie myślę o niej jako o byłej żonie Gary’ego Oldmana, jej talent i umiejętności same budują renomę aktorki.
Kristen Wiig – „Druhny” były reklamowane jako babskie „Kac Vegas”, w rzeczywistości były czymś innym. Z zażenowaniem czytałam o zachwytach nad sceną zbiorowej niedyspozycji, ale cóż – ja widzę film z innej perspektywy. Rola Annie była naturalna, prawdziwa i szczera, a Wiig w tym bezbłędna. Takie osoby chodzą po ziemi, popełniają głupstwa, chowają się za tchórzliwością by złagodzić ból porażki. Aktorkę widziałam wcześniej w debiucie reżyserskim Drew Barrymore, ale rola była zbyt mała by zobaczyć coś więcej. Podobnie jak w „Adventureland”.
Jej filmografia została zdominowana przez produkcje komediowe, sama występuje w „Saturday night Live”. Możliwe, że dla niej się przełamię i obejrzę „Paula” i kilka tytułów, które przez myśl by nie przeszły. Jednak mam kolejny powód by się zmobilizować do seansu „Wszystko co dobre”, chociaż boję się tylko o moją psychikę.
Oscar Isaac – wprawdzie wcześniej widziałam „Agorę”, ale nasuwa mi się jedna myśl – „z brodą do mnie nie podchodź”. Szumnie reklamowany „Sucker Punch” okazał się być wielkim rozczarowaniem, ale objawił mi w pełnej krasie aktora pochodzenia gwatemalskiego. Oscara postawił kropkę nad „i” w filmie „Drive”, który na tle statycznego Goslinga był panem życia. Do tego potrafi śpiewać.
Co nas czeka z jego udziałem? Film Madonny o Wallis Simpson, dramat wojenny „Cristiada” z doborową obsadą czy też kolejna część o Jasonie Bourne. Mam nadzieję, że lattynoska uroda nie ograniczy puli ról i charakterów.
A teraz postaram się wymienić role, które zrobiły na mnie największe wrażenie, z różnych, niekoniecznie współmiernych powodów:
Tom Hiddleston – „Thor”
Jessica Chastain – „The Help”/”Służące”
Lesley Manville – „Another year”/”Kolejny rok”
Joseph Gordon – Levitt – „Hesher”
Ryan Gosling – „Blue Valentine”, „Crazy, stupid love”/”Kocha, lubi, szanuje”
Michelle Williams – „Blue Valentine”
Ben Barnes – „Killing Bono”, „Bigga than Ben”
Owen Wilson – „Midnight in Paris”/”O północy w Paryżu”
Marion Cottlilard – „Midnight i Paris”/”O północy w Paryżu”
Bradley Cooper – „Limitless”/”Jestem bogiem”
Andrew Garfield – „Never let me go”/”Nie opuszczaj mnie”
Henry Hopper – „Restless”
Kristen Wiig – „Bridesmaids”/”Druhny”
James Franco – „127 Hours”/”127 godzin”
Oscar Isaac – „Sucker Punch”, „Drive”
Statuetka Niewzruszonej Skały wędruje do Taylora Lautnera za „Abduction/”Porwanie”. Tak fatalnego aktorstwa nie widziałam od ostatniego seans u filmu z sagi „Zmierzch”.
Na tym kończę z podsumowaniami. Najwyższa pora by zacząć konkretnie pisać o filmach. Życzę udanego filmowo – serialowego roku 2012. 🙂