Nie jest łatwo stać po właściwej stronie w świecie fantasy – o pierwszym sezonie „The Shannara Chronicles”

Może na tym blogu nie da się tego zbytnio zauważyć, ale lubię seriale wypuszczane przez stację MTV. W oczach wielu jest synonimem zejścia na psy i sięgnięcia dna i metrów mułu, ale w sekcji serialowej jest dokładnie odwrotnie. Od czasów „Teen Wolfa” dostajemy solidne produkcje skierowane do młodzieży. Nawet jeśli w późniejszych odsłonach tak nie zachwycają, to na początku określam je jako produkcje godne uwagi. Nie mogłam przegapić kolejnego dziecka tej stacji – „The Shannara Chronicles” od Alfreda Cougha i Milesa Millara. Adaptacja serii książek Terry’ego Brooksa, które doczekały się polskich wydań, w pierwszym sezonie doczekało się 10 odcinków.

Nie znam twórczości Terry’ego Brooksa, ale pobieżne przejrzenie choćby stron na wikipedii można dojść do pewnych wniosków. Serial jest oparty na trylogii „Miecz Shannary”. W jej skład wchodzą: „Miecz Shannary” (1977), „Kamienie Elfów Shannary” (1982) oraz „Pieśń Shannary” (1985). Biorąc pod uwagę daty pierwszych wydań można było przyjąć tezę, że to będzie bardzo klasyczne fantasy. Współczesny widz i czytelnik jest z nim bardzo dobrze obeznany i po klapie widowiska „John Carter” uznałam ten projekt za trochę ryzykowny. Do tego wykreowanie uniwersum fantasy na solidnym poziomie wymaga niemałych nakładów pieniężnych. Nie podejrzewałam MTV o skłonności do wyłożenia takiej gotówki, bo co tu ukrywać – efekty specjalne w „Teen Wolfie” czasem są bardzo „specjalne”. Do tego trylogię oskarża się o wyraźną inspirację „Władcą Pierścieni” Tolkiena. Dlaczego zdecydowano się na tą serię? Nie wiem. Wątpię by ilość 25 powieści dotyczących tego uniwersum była czynnikiem decydującym, chyba tak wiele sezonów nam nie grozi. Wychodzę jednak z założenia, że zawsze będzie istniała potrzeba obejrzenia walki dobra ze złem w wykonaniu bohaterów, którzy choć trochę nas obchodzą. Polubiłam Johna Cartera i swoją sympatią obdarzyłam bohaterów „The Shannara Chronicles”.

shannara_s1_amberle_0003

Na początku nie jest łatwo polubić Amberle, ponieważ ta postać zapowiadała się na pozbawioną charakteru. Waleczna, nieustępliwa i o dobrym sercu. Myślę, że z początku Poopy Drayton miała problem z graniem tej postaci, ale potem znalazła na nią sposób.

Akcja dzieje się w dalekiej przyszłości. Świat, który znamy nie przetrwał, a jego ślady gdzieniegdzie bronią się przed pochłonięciem niepamięci. Koniec ery ludzi nie doprowadził jednak do wyginięcia ludzkości, ale wypuścił inne rasy – elfy, gnomy i trolle. Nie ma cudów techniki, ale świat, który kojarzy się z fantasy – królują magia i miecz. Choć to pierwsze zostaje zapomniane i mało kto już w nie wierzy. Co się dziwić skoro od lat nie było świadków działania magii, a piękne drzewo Ellcrys, chroniące przed uwięzionymi demonami, stało się bardziej symbolem niż ostoją magii. Problem w tym, że drzewo zaczyna umierać, a każdy opadnięty liść to jeden demon wypuszczony na wolność. Potrzeba śmiałków, którzy by wyruszyli z misją ratunkową. W ten sposób los Czterech Krain spoczywa na Wilu Ohmsfordzie (Austin Butler), Amberle Elessedil (Poppy Drayton) i Eretrii (Ivana Baquero) – ta trójka ma dostarczyć nasiono do Krwawego Ognia, które znajduje się nie wiadomo gdzie.

shannara_s1_wil_0047

Na początku to było takie miłe i naiwne cielę. No i ładne. Dopiero tworząc ten wpis przypomniałam sobie o tych początkach i nie mogłam uwierzyć jak bardzo Wil się zmienił. W sumie inaczej być nie mogło biorąc pod uwagę okoliczności. 

Na początku serial skupia się na przedstawieniu postaci tworząc jeden duży wątek. W pewnym momencie rozbija się na dwa główne. Poznajemy Wila Ohmsforda (pół elfa – pół człowieka), który właśnie stracił matkę i otrzymał od niej kamienie należące do jego ojca. Nie zna prawdy o swoim pochodzeniu, o poświęceniu swojego ojca mając go za powód do wstydu. Eretria (człowiek) jest Wędrowcem, jako dziecko sprzedana Cephalo (James Remar) i wyćwiczona w walce i przekrętach. Amberle (Poppy Drayton) jest elficką księżniczką, pierwszą kobietą, która dołączyła do Wybranych – grupy opiekującej się Ellcrys. Ich ścieżki często się przecinają, ale jest jeszcze jeden bohater istotny dla powodzenia misji – Allanon (Manu Bennett). Człowiek i ostatni druid, który żyje od ponad 300 lat, co jest możliwe dzięki zapadaniu w tzw. Sen Druida. Kiedy trójka pięknych, młodych i skonfliktowanych ze sobą rusza w podróż w nieznane, Allanon zostaje w pałacu odpierać ataki sług Dagdy Mora –  wcielenia czystego zła. Z jednej strony mamy pełną przygód podróż w nieznane, a z drugiej dworskie intrygi w pałacu króla Eventine’a (John Rhys – Davies). Taki układ z pewnością urozmaica serial i rozkłada środki ciężkości w kilku punktach. Jednak TSC jest produkcją bardzo nierówną, momentami schematyczną i czasem niezrozumiałą. Czasami musiałam powtarzać pewne sceny, bo miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Jednak z czasem przywiązałam się do tego świata i jego bohaterów. Porzuciłam myśl o sięgnięciu po książki, ponieważ przy takiej rozbieżności między oryginałem, a serialem nie ma to większego sensu.

Shannara-208-4

Piękna i niebezpieczna, a przede wszystkim najciekawsza postać w serialu. Świetnie zagrana przez Baquero – jej ekspresja to połowa sukcesu tej postaci, jestem pod niemałym wrażeniem.

Z początku kręciłam nosem nad zafundowanym trójkątem Eretria – Wil – Amberle. Drażnią mnie takie układy, bo często wychodzą tandetnie. Do tego obawiałam się, że może być tak zły, że będzie to katastrofalne dla serialu. Przyznaję, że do TSC od początku podchodziłam optymistycznie, chciałam by serial mi się spodobał i byłam gotowa przymknąć oko na wiele mankamentów. Na początku nie było dobrze, ale z czasem interakcje między tą trójką zaczęły iść w dobrym kierunku. W czasie podróży coraz lepiej się poznawali, uprzedzenia odchodziły w niepamięć i tak powstała przyjaźń o mocnych podstawach. Na koniec wierzymy, że ta trójka jest w stanie skoczyć za sobą w ogień, a na początku nic na to nie wskazywało. Myślę, że spora w tym zasługa udanego castingu. Butlera obserwuję odkąd pojawił się w „Switched at birth”, gdzie pojawił się w pierwszym sezonie. Potem roztaczał swój urok w „Pamiętnikach Carrie”, zaliczył kilka odcinków w „Arrow” oraz epizody w innych produkcjach. Lista filmów w których wystąpił nie jest warta uwagi, ale mam nadzieję, że udział w najnowszym filmie Kevina Smitha „Yoga hosers” będzie dla niego furtką do lepszych filmów. Baquero możemy kojarzyć z niezapomnianego „Labiryntu Fauna” Guillermo del Toro, która występuje zarówno w hiszpańskojęzycznych jak i anglojęzycznych produkcjach. Totalną nowością była dla mnie Drayton, której nie miałam okazji w niczym zobaczyć. Chyba wiele osób się ze mną zgodzi, że najjaśniejszym punktem serialu była Ivana Baquero – lekkość i naturalność z jaką portretowała Eretrię była bardzo zauważalna. Nie można pominąć udziału Manu Bennetta jako jednego z najlepiej wystylizowanych Druidów. Najlepiej wypadły wspólne sceny z Austinem, ponieważ relacja ich bohaterów oscyluje między powagą misji, a komedią braterską. Kiedy Wil ruszył w podróż, Allanon został sam ze swoim druidzkim poczuciem misji i brakiem humoru. Z jednej strony taka postawa jest zrozumiała – świat stoi u progu zagłady oraz trzeba być zwartym i gotowym. Jednak jego surowość i apodyktyczność raziła w wątku Bandona (Marcus Vanco). Mając pod opieką chłopaka o wielkiej mocy, ale podatnego na zakusy zła, wykazał się zbyt daleko idącą niefrasobliwością. Wydawałoby się, że druid mający setki lat na karku wie wiele nie tylko o magii, ale i o ludziach.

allanon

Najlepsza stylówa w serialu, wolę nie wiedzieć ile czasu Manu poświęcał na zakładanie tego stroju. Mam pewien niedosyt w związku z Allanonem, bo druga część w jego wykonaniu wygląda dość blado. To co miało być stoickim opanowaniem często wyglądało jak połknięcie kija – kompletnie bez emocji. 

***SPOILER***

W tytule notki podkreśliłam, że niełatwo stać po właściwej stronie w świecie fantasy i wokół tego zaczęły krążyć moje myśli. W wielu doktrynach cnota i pragnienie czynienia dobra są jedną z najwyższych wartości, a ich osiągnięcie oznacza wiele wyrzeczeń, cierpienia i długi spis oddalający od szczęścia i zadowolenia. Drzewo Ellcrys jest kłódką zamykającą więzienie dla demonów. Przez setki lat znakomicie się sprawowała, ale jej czas się kończy. Dzieje się to w czasach, kiedy niewielu wierzy w magię, a ostatniego druida widziano 30 lat temu. W czasie, kiedy Dagda Mor zaczyna siać spustoszenie po okolicach, Ellcrys wysyła niejasne i bardzo oszczędne informacje Wybrance. Wiem, że bez tych tajemnic do odkrycia fabuła nie byłaby tak ekscytująca, ale od jakiegoś czasu takie manewry to dla mnie czyste utrudnianie sobie życia. Czynić dobro jest trudniej niż zło, w tym się mogę zgodzić. Jednak podkładanie kolejnych kłód pod nogi w sytuacji, kiedy ważą się losy świata – to dla mnie sama sztuka dla sztuki. Można się zastanawiać czy Ellcrys jest wszechwiedząca, ale mam podstawy przypuszczać, że jest – i to w jej interesie było przekazanie jak największej wiedzy. Nawet jeśli mam w pamięci, że książka powstała w latach siedemdziesiątych, to mimo wszystko serial powstał w XXI wieku. Dlatego scena,w której Amberle dowiaduje się, że jest nasieniem i musi poświęcić się z własnej woli, wywołała we mnie falę sprzeciwu. Z jednej strony rozwiązuje to poniekąd problem trójkąta, ale jestem zmęczona dobrem, które wymaga takiego poświęcenia. Ojciec Wila pokonanie zła okupił zdrowiem psychicznym, Amberle stała się nową Ellcrys. Oboje właściwie nie mieli wyboru – okoliczności ich do tego zmusiły, taki los był im pisany. Bo tak trzeba, bo nie ma innej opcji. A gdyby była inna możliwość? Gdyby odstąpiono z romantycznego mitu rezygnacji z siebie dla dobra ogółu? Możliwe, że ten wywód to echa protestu do narzucania innym swojej wizji świata, nakazywanie takich decyzji, których oni sami nie muszą podejmować. Wystarczy przywołać kontrowersyjny temat aborcji.

*** KONIEC SPOILERA***

shannara-chronicles-reaper-dagda-mor

Zło musi przykuwać uwagę, wyróżniać się na tle innych, wzbudzać strach i odrazę.

Świat przedstawiony w serialu wywołał niemało dyskusji. Jeśli Cztery Krainy powstały na ruinach tego, co widzimy za oknem, a od upadku minęły setki czy tysiące lat – to niemal nic nie miało szans się uchować. A już z pewnością wraki samochodów porośnięte mchem czy bluszczem. Ja nie miałam z tym problemu, a do tego bardzo lubiłam te ślady naszej współczesności. Im dalej tym było tego więcej i z pewnością urozmaicały seans. W jednej scenie Amberle znajduje kości do gry, które przypominały jej kamienie Wila. W innej bohaterowie trafiają do osady kultywującej ludzki dorobek. Czy nie rozczulające było ich przekonanie, że podróże międzygwiezdne były naszym osiągnięciem? A to tylko dlatego, że zobaczyli film z serii „Star Trek” z Leonardem Nimoyem? Cieszy mnie podkreślanie tego elementu, nadaje on serialowi nuty unikatowości. Strona wizualna i efekty specjalne są mocnym atutem. Wprawdzie chciałabym zapomnieć kostiumy z przyjęcia po przejściu próby dla Wybrańców, które były jednak tandetne, ale zadbano o podkreślenie różnorodności postaci. Prezentacja istot z ciemnej strony mocy bardzo mi się podoba – groteskowe, mroczne i wzbudzające odrazę. Nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do jakości efektów specjalnych w serialach – wystarczy, że nie ma wstydu. I tak bardziej mnie interesuje historia i tkwiący w niej bohaterowie niż doskonale animowany demon. Mogliby tylko nieco przyłożyć się do finałowej walki, bo przy tych zapowiedziach wypada podejrzanie blado.

Jeszcze nie wiadomo czy powstanie drugi sezon, a finał sugeruje, że czeka nas ciąg dalszy. Czekam na ogłoszenie dalszych losów produkcji, a jak wiemy – na tym polu nie można być niczego pewnym. Stacja anulowała „Finding Carter”, ale ten serial zaczął robić się niedorzeczny. Tego nie można powiedzieć o TSC, a biorąc pod uwagę ogromny wkład w produkcję, spodziewam się drugiego sezonu. Aktorzy bardzo zaangażowali się w promocję, fanpage co chwila raczy widzów między innymi materiałami zza kulis. To jednocześnie cieszy i stawia przed faktem, że takie są wymogi współczesnego PR. „The Shannara Chronicles” to nierówna, ale warta uwagi produkcja. Widać w niej ambicje stacji, które zmierzają w zadowalającym kierunku.

mgid-ao-image-mtv

Ellcrys

6 uwag do wpisu “Nie jest łatwo stać po właściwej stronie w świecie fantasy – o pierwszym sezonie „The Shannara Chronicles”

  1. Ekhem, jakby to napisać… Zgadnij, co właśnie oglądam ;).
    Zawsze byłam ciekawa, co się dzieje z tą cudowną dziewczyną – aktorką z Labiryntu Fauna. Do tego serialu pochodziłam jak do jeża, nie mam specjalnie serca do fantasy, ale przekonałaś mnie stylówą Manu Bennetta ;). Pamiętam, że gdy zniknął ten aktor z Arrow, to straciłam zainteresowanie tym serialem. No i Butler – słodkie chłopię ze Switched at Birth! Na razie jestem na półmetku i trudno mi oceniać The Shannara Chronicles – z jednej strony dość łatwy, bo garściami czerpie z różnych znanych tropów i fabularnych schematów, więc trochę taka poszarpana narracja aż tak bardzo mnie nie razi, bo nie prowadzi widza za rączkę, ale z drugiej strony jednak aż się prosi o jakieś trochę bardziej pogłębione konsekwentne, logiczne podejście, jeśli chodzi o wydarzenia, klimat, postacie i ich relacje. Właściwie to na początku byłam pewna, że to jest pełny sezon, z 20-paroma odcinkami, a to reptem 10 epizodów – jakoś dziwnie (jak dla mnie) rozkłada się „ciężar” fabularny w tym pierwszym sezonie. Ale z ostateczną oceną poczekam do finału.

    Polubienie

    1. O, czyżbym nieświadomie zachęciła? Manu w takim ubraniu ma większą moc oddziaływania niż się spodziewałam. Najwyraźniej nie doceniam aktora. 😉

      Jestem ciekawa co powiesz o całości, bo mimo sympatii mam mieszane uczucia i świadomość niedociągnięć.

      Polubienie

      1. Obejrzane! Wrażenia: bardzo podobne do Twoich. I w 100% zgadzam się z Twoją refleksją we fragmencie ze spoilerem. Po prostu: „WTF?!”
        Parę rzeczy mi nie pasowało w serialu, więc szukałam trochę informacji o powieściach i właściwie jeszcze bardziej się zastanawiam, bo jeśli dobrze zrozumiałam, to twórcy serialu wybrali wcale nie pierwszą powieść z cyklu, natomiast kolejna obejmuje już innych (poza Allanonem i pomniejszymi postaciami) bohaterów. Więc, jeśli będzie kontynuacja, to co, już bez Wila i Eretrii (jako młodych)? Wydaje mi się to idiotyczne, bo jeśli faktycznie tak będzie, to w ogóle cały serial miałby od początku totalnie źle ułożoną perspektywę. Przecież w 1 sezonie śledzimy przede wszystkim losy trójki młodych ludzi (ok, są jeszcze inne wątki, ale chyba się zgodzimy, że mniej zajmujące) i dlatego można było odłożyć na bok pytania (oraz wątpliwości) co do zasad rządzących tym światem (i jego specyfiki), co do pewnej „logiki dziejowej”, czy chociażby właśnie o tę Ellcrys.
        Poza tym bardzo czuć (przynajmniej ja to szybko zauważyłam), kiedy powstały książki i w ogóle serial ma coś z atmosfery filmów fantasy z l.80., co z mojej strony jest jednocześnie komplementem (bo Princess Bride! bo Willow! bo The Neverending Story!), jak i zarzutem, i to bardzo poważnym (bo schematyzm! bo można by jednak inaczej ułożyć pewne tropy i inaczej zbudować bohaterów i ich wzajemne relacje – przede wszystkim je pogłębić!).
        Jeszcze inny problem z serialem to taki, że początkowo nie wiedziałam, jak mam osadzić czasowo akcję – czy to ma być alternatywna rzeczywistość (mniej lub bardziej równoległa do naszej), zamierzchła i magiczna przeszłość, czy przyszłość. Trochę to może kwestia efektów specjalnych, ale przede wszystkim ja nie byłam jakoś w stanie przekonać, że pomimo katastrofy Epoki Ludzi, to ten świat przyszłości wrócił do epoki łupanej, no dobra, przesadziłam, powiedzmy, że do średniowiecza, bez tych wszystkich maszyn, pojazdów, technologii, za to z końmi i magią. I to jest kolejna kwestia, która wymaga dużego dopracowania, bo nie można poprzestać na takich różnych detalach i nawiązaniach do teen dramas in high school i Spocka, jakkolwiek byłyby słodkie ;).

        Jeśli chodzi o Allanona i jego „drewnianość” w drugiej części sezonu – myślę, że tutaj zaszły dwie rzeczy: Bennett ma zdecydowanie lepszą chemię z Butlerem niż z Vanco, ale też wątek Brandona (w dodatku zupełnie inny od Wila) moim zdaniem został bardzo średnio napisany, tak bardzo zalatuje tutaj schematycznością i oczywistością zachowań oraz wypowiedzi, że aż zęby zgrzytają i po prostu Bannett nie ma ani co grać ani do kogo (bo też Vanco nie gra jakoś super dobrze). To bardzo widać, gdy w finale ponownie spotykają się Allanon i Wil – od razu wraca pewna lekkość, swoboda, czujemy, że to przyjaciele, nawet jeśli chwilowo ich relacje się ochłodziły.

        Polubienie

  2. Ja nie mam problemu z uniwersum powstałym na ruinach naszej cywilizacji. Fakt, że zamiast postapokalitycznej steampunkowej rzeczywistości mamy konie, magię i elfy może zastanawiać, ale z drugiej strony po co? Taką wizję miał autor i zastosowanie znanych nam praw fizyki nie ma większego sensu. To nie Mad Max. 😉

    Widać, że powieści powstały dość dawno. Z jednej strony ten schematyzm bije po oczach, ale z drugiej mamy to co piszesz – ten klimat, który znamy ze starych filmów. Dlatego tak potrzebny jest bardzo dobry showrunner, który wycisnąłby ze scenarzystów to co najlepsze. „Teen wolf” zaczynał przyzwoicie, ale z czasem potrafił osiągać niesamowicie dobre odcinki nie mówiąc już o prowadzeniu postaci.

    Jakoś jestem spokojna, że w drugim sezonie spotkamy Wila i Eretrię. To nie jest GoT, gdzie można spokojnie eliminować bohaterów, a widzowie będą trwać przed ekranami. TSC jest w fazie budowania marki i jednym z jej filarów jest obsada. Zresztą ostatnie sceny jasno wskazują czego można się spodziewać w następnym sezonie – kogo zobaczyła Eretria, czy Wil ją odnajdzie, jak bardzo zły i destrukcyjny będzie Bandon (coś czuję, że wątek Catanii będzie kluczowy).

    Wiadomo, będę oglądać.

    Polubienie

    1. Myślę, że masz rację i co do dobrego showrunnera, i co do tego, że Wil i Eretria nie znikną (szkoda takiej obsady!), tylko po prostu trochę byłam skonfudowana po tym, jak wyszukałam więcej informacji o powieściach. Zresztą i tak nie zamierzam ich czytać, więc po prostu zdam się na pomysłowość i inteligencję scenarzystów i mam nadzieję, że uda im się wyeliminować słabe elementy serialu, a wzmocnić te mocne oraz pogłębić/poszerzyć nieco całe uniwersum.

      Pewnie też będę oglądać, byle bez zbytnich oczekiwań, a może i zostanę miło zaskoczona :).

      Polubienie

  3. Może wypowiem się jako czytelniczka powieści, na podstawie której powstał serial 😉 Jak dla mnie, „Kroniki Shannary” to niestety zmarnowany potencjał, naprawdę szkoda. Gdyby reżyser trzymał się oryginału, nie byłoby tylu wpadek, nieścisłości i głupot. Zachowano jedynie cel wędrówki bohaterów, same postacie i wydarzenia bardzo odbiegają od pierwowzorów książkowych.

    Z Amberle zrobiono wojowniczkę, jak dla mnie była strasznie mdła i nie bardzo mnie do siebie przekonała. Przede wszystkim, w książce elfka jest…dziewczynką. Spokojną, cichą, łagodną i nieśmiałą, kruchą. Siły charakteru nabiera stopniowo, by w końcu wykazać się odwagą i zmierzyć z własnym przeznaczeniem. Zmienione są same powody, dla których wyrzekła się bycia Wybraną, jak i ich rola ( w powieści to Ogrodnicy, wybierani bezpośrednio przez Ellcrys, bez żadnych prób fizycznych, bo w sumie po co to ogrodnikom? 😀 ). Amberle bała się Drzewa, bo miała wrażenie, że przez ich kontakt psychiczny traci własną tożsamość. Musiała dojrzeć do decyzji, by z własnej woli odrzucić samą siebie. O wątku romansowym nie ma mowy, a co dopiero mówić o idiotycznych trójkątach. Will w książce opiekuje się i troszczy o nią, są ze sobą blisko, ale absolutnie bez żadnych podtekstów. Wybranką Willa zostaje Eretria ( w książce można ją porównać z Esmeraldą z „Dzwonnika z Notre Dame” pod względem osobowości i wyglądu ^^ ). Will też jest mniej sierotowaty, niż ten serialowy, ale ten drugi przekonał mnie do siebie, bywał rozczulający. W książce po ludzkiej cywilizacji pozostały jedynie gruzy nielicznych kamiennych budowli, żadnego zachowanego plastiku czy metalu. W serialu dodano wiele postaci, romansów, trójkątów, które nie pojawiają się w oryginale, jak dla mnie – ze szkodą dla medium filmowego.

    Książkę mimo wszystko polecam, nie jest to może najbardziej ambitna literatura, ale całkiem sympatyczne czytadło 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz