Najmro. Kocha, kradnie, szanuje i niech nie przestaje.

Ja i seans w kinie polskiego filmu to w sumie zabawna rzecz. Z jednej strony przez mój niedosłuch jestem z góry skazana na niepełny odbiór, ale z drugiej strony próbuję dalej. Czasem zdarzy się dobrze udźwiękowiony film i wtedy jestem szczęśliwa, a chwilami nawet z siebie dumna. Jednak ten techniczny aspekt jest najczęściej spychany na niższe szczeble budżetu filmowego. Nie osłabia to mojego entuzjazmu, a już na pewno nie na długo i ochoczo staję w kasie okienka kinowego żeby kupić bilet na polski film. Napaliłam się na „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” już od pierwszego zwiastuna – kolorowe rozrywkowe kino z doborową obsadą. Z seansu wyszłam niemal zachwycona, bo bez pewnych „ale” się nie obeszło.

Ciekawa jestem ile interesujących osobowości z czasów PRL jak Zdzisław Najmrodzki, czeka na przypomnienie swojej historii oraz dokonań. Przyznaję, że nie słyszałam o tym człowieku przed filmem i też nie próbowałam się o nim dowiadywać przed seansem – co było dobrym posunięciem. Film jest przede wszystkim wzorowany na Najmrodzkim, nie jest jego dokładną biografią. Wystarczy pierwsze spojrzenie na zwiastun, by dojść do takich wniosków. Im mniej się wie o bohaterze tym lepiej się bawi na filmie. Romantyzowanie przestępców może być problematyczne i ważna jest świadomość, że to kolorowa fantazja. „Najmro” jest debiutem reżyserskim Mateusza Rakowicza i to bardzo udanym. Fantastyczne kino rozrywkowe, wystylizowane i pomysłowe. Nie pamiętam za wiele z okresu transformacji, ale na pewno nie było tak kolorowo – jednak nie o to w tym filmie chodzi i ja to z miejsca kupiłam, przytuliłam i pokochałam.

Wizualnie film jest zachwycający. Ciepła, wręcz oranżowa paleta barw działa niezwykle stymulująco. Miło jest obejrzeć fantazję o polskich latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych pozbawioną szarzyzny i zmęczenia. Chyba dawno nie widziałam tyle slow motion co w debiucie Rakowicza i co najlepsze – były doskonale wpasowane w fabułę. Dzięki temu zabiegowi scena miłosna nie była tandetna, a ucieczka przed policjantami nabrała epickości. Zachwyciły mnie sceny pościgów samochodowych – nie tylko dobrze rozpisane i nakręcone, ale też świetnie zmontowane. Filmem rządzi brawura i fantazja, ale nie chaos i przypadkowość. „Najmro” to też jazda sentymentalna, ale taka co rozgrzewa polskie serduszko, a nie przytłacza nawałem odniesień i mrugnięć okiem. Sceny z „Pana Wołodyjowskiego” czy „‚Trędowatej” wywołują uśmiech, podobnie jak widok gumy w kulkach czy „Funky Kovala”. Czuję się zachęcona do obejrzenia „Klątwy doliny węży” z 1987 roku, bo to co pokazali w „Najmro” nie pozwala przejść obok tej produkcji obojętnie. Myślę, że osoby z młodszego pokolenia nie poczują się poszkodowane w tym temacie, bo film w sam sobie dobrze się ogląda i jest bardzo klarowny w wyjaśnianiu tamtych realiów. Wisienką na torcie jest dobór piosenek, których nie brakuje i niemal wszystkie są polskie. Niemen, Manaam, Sośnicka – poczułam się jak w domu.

W tym akapicie chciałam się skupić na aktorstwie i trudno jest napisać coś innego niż pochwały. Jeśli cenicie, wielbicie kogokolwiek z głównej obsady – idźcie w ciemno. Sama wybrałam się głównie dla Jakuba Gierszała (o sile mojego crusha na aktora przekonałam się jak wygrałam plakat z jego autografem) i miło się zaskoczyłam, a zwiastun kazał mi się martwić. Trochę szkoda, że aktorki nie mogły się równie wykazać jak aktorzy, bo scenariusz jest bardzo skupiony na Najmrodzkim i trochę po macoszemu traktuje drugi plan. Śledzimy wątek uczuciowy, specyficzną relację ze ścigającym policjantem, ale miałam spory niedosyt w związku z członkami ekipy Najmro. Zdzisław wszystko załatwił, z każdym się dogadał, ale brakowało rozwinięcia jego relacji z Młodą, Antosem i Teplicem. Kim byli, jak się poznali i dlaczego są w tej ekipie i czy w ogóle się znają i lubią. Ten brak jest szczególnie doskwierający w kontekście drugiej połowy filmu, bo widz zostaje z dziurą scenariuszową i nie rozumie za bardzo co tam i dlaczego się stało. Stąd finał może wzbudzać niedosyt.

Ten film ma tempo, niemal leci na złamanie karku. Nawet jeśli nie rozumiałam wszystkich kwestii to nie miałam szansy poczuć znudzenia czy zniechęcenia. Po prostu nagle się skończył i po seansie sprawdziłam, że trwa on 136 minut i nic by nie stracił, gdyby trwał ten kwadrans dłużej. Patrząc na strukturę scenariusza, pomysłowość, dowcip – duet Rakowicz i Łukasz M. Maciejewski bez problemu zapełniliby dodatkowy czas. „Najmro” mimo potknięcia pod koniec jest świetnym kinem rozrywkowym i wypełnia ramy obranej konwencji komedii łotrzykowskiej z pomysłem i humorem. Oglądanie Ogrodnika, Gierszała, Wągrockiej czy Więckiewicza to sama przyjemność, dlatego liczę, że nie będę musiała długo czekać na możliwość obejrzenia filmu z napisami.

Dodaj komentarz